Rejs ornitologiczny po Wiśle 8.09.2012 – relacja
Nie pływałam po Wiśle od czasów dzieciństwa… Bardzo dawno to było a nasza rzeka wyglądała wtedy nieco inaczej. Wydaje mi się, że była głęboka, pełna wirów i miała bardziej brunatny kolor.
Kiedy dostałam ze STOP-u zawiadomienie o rejsach ornitologicznych po Wiśle, ogromnie się ucieszyłam! Zapisałam się na sobotę 8 września i na szczęście – miejsce było… Szykowały się spore atrakcje, choćby z tego powodu, że stan Wisły bardzo się obniżył i już nawet z brzegu można było podziwiać wyspy, wysepki, odsłonięte kamienie. A na nich – mnóstwo ptaków! Taki rejs dawał szansę przybliżenia się do tych miejsc i podziwiania ptaków z bliska, również robienia fotografii.
Rejs w dniu 8 września 2012 r. rozpoczynał się o godz. 9, a stan wody w Wiśle, mierzony na wodowskazie w porcie praskim wynosił nieco ponad 50 cm! Nie było tak zimno, jak mogłoby być, trochę słońca, trochę zachmurzenia. Jednak rady Pani Doroty Zielińskiej dotyczące ciepłego ubrania były zdecydowanie przydatne.
Zaczęło się od stad dymówek polujących nad taflą wody, co jakiś czas przysiadających na linach statków, zacumowanych przy nabrzeżu.
Nie dało się policzyć dymówek przelatujących nad Wisłą. Ale ponieważ mam już pewne doświadczenie w liczeniu ptaków w większej grupie, oceniam że nie mniej niż 120-150. Kiedy przepływaliśmy koło betonowego zwałowiska za mostem Łazienkowskim (kierunek – w górę Wisły), dymówki odpoczywały niedużą grupką.
Przewodniczka, ornitolog ze STOP – Pani Justyna Kubacka, powiedziała, że dostrzegła wśród nich także latające nad wodą, oknówki. Te jaskółki ulepiły gniazda pod mostem Siekierkowskim przy lampach oświetlających brzeg mostu. To było chyba ostatnie nasze spotkanie z oknówkami, przed ich odlotem na zimowiska.
Nasz stateczek, którym odbywał się rejs ornitologiczny, nosił nazwę „Bena”. Stylizowany na statek wikingów, przypłynął w rejon Warszawy z Sandomierza.
W czasie rejsu mieliśmy okazję podziwiać roślinność na obu brzegach Wisły, coraz bardziej dziką w miarę jak posuwaliśmy się w górę rzeki, czyli do rejonu mostu Siekierkowskiego.
W pewnym momencie natrafiliśmy na efekty działalności bobra (bobrów?) – powalone drzewo, podciętych kilka innych.
Na kamieniach przy brzegu odpoczywały krzyżówki. Kiedy statek przybliżał się do nich, zrywały się po kilka i z łopotem skrzydeł przelatywały nisko nad wodą na drugi brzeg lub lądowały na wodzie. Wśród nich widać było nurogęś. Dwie inne nurogęsi siedziały też na kamieniach razem z mewami.
Na Wiśle dominują tej jesieni mewy śmieszki – jest ich dużo, trudno policzyć. Prawie każdy kamień, wysepka czy piaszczysta łacha miały swoich śmieszkowych rezydentów. Przy nich duże mewy srebrzyste i białogłowe wyglądają potężnie i ciężko. Ptaki te chyba już się przyzwyczaiły do przepływających łódek, łodzi, kajaków i statków – nie płoszą się, nie uciekają, nieomalże nie reagują.
Płynąc, słyszeliśmy wysokie dźwięki wydawane przez polujące pliszki siwe. Przelatywały wrony siwe i kawki, po brzegu spacerowały sroki. Te lądowe ptaki, nad Wisłą pojawiają się chętnie, ponieważ tu można znaleźć pokarm i rzeka stale coś niesie, wyrzuca na brzeg. Nie ma już nieczystości wypływających z kolektorów ściekowych, ale ptactwo nadal gromadzi się w pobliżu tych miejsc, chyba z przyzwyczajenia a może i z nadzieją, że znowu pojawi się łatwy pokarm.
Na kamieniach i piaszczystych wyspach, razem z mewami, wystawiały się do słońca i odpoczywały kormorany. Tylko jeden z nich – widowiskowo – rozłożył skrzydła i suszył pióra. Pani Justyna wyjaśniła dlaczego to właśnie kormorany muszą swoje pióra suszyć po kąpieli (nurkowaniu) w wodzie, a inne ptaki tego tak nie robią. Widzieliśmy też kormorany nurkujące w Wiśle w trakcie polowania na ryby. Jedna z osób policzyła, że kormoran nie wynurzał się przez 55 sekund. Przeleciało nad nami – w kierunku północnym – stado 9 kormoranów.
W czasie tej wycieczki mogliśmy usłyszeć, skąd pochodzi nasza woda w kranach i dowiedzieć się o roli Grubej Kaśki i Chudych Wojtków. Ciekawe.
W drodze powrotnej mieliśmy nieoczekiwanie wydłużenie rejsu, ponieważ statek manewrował na płyciznach za mostem Śląsko-Dąbrowskim. Nie mógł zawrócić i dopłynęliśmy aż za most Gdański. Było widać jeszcze więcej mew i kormoranów. Nasz doświadczony sternik, wilk śródlądowy, oczywiście spokojnie wyprowadził stateczek na głęboką wodę i dopłynęliśmy do przystani. Mimo wszystkich atrakcji i 2 godzin spędzonych na wodzie, odczuwałam wielki niedosyt … Przestrzeń, falująca woda, piękna zieleń na brzegach, ptactwo w wodzie i w powietrzu, spokój, brak samochodów i pośpiechu ulicznego … Ach, jak to jest potrzebne mieszczuchowi!!!!
Dlatego też, kiedy tylko nadarzyła się okazja, zapisałam się na kolejny rejs.
INDEKS