Wisłą po Wiśle, czyli mowa Piotra Gie
Wisłą po Wiśle czyli mowa Piotra Gie
Wisła jak wyglada teraz każden jeden widzi. Kupa wody i chaszcze po prawej stronie. Po lewej – co nieco inaczej to się prezentuje – zadarzają się schody. Po lewej stronie także, tu nieopodal na Czerniakowie rezyduje WTW – Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie. Po schodach spacerują rzesze, przeważnie młodych ludzi. Liczną grupę stanową także cykliści. Ci mają do wyboru asfalt po warszawskiej stronie lub bardziej urokliwą, prowadzącą przez praski nieuregulowany brzeg żwirkową krętą ścieżkę, którą dojechać można aż pod daleki Żerań. Zieloną toń wody z rzadka zakłóca jakaś jednostka pływająca. Latem są to małe barki nazwane nie wiadomo czemu tramwajem wodnym, kajaki, policyjna motorówka. Czasem przepłynie statek wycieczkowy. Bardzo powoli życie zaczyna wracać nad Wisłę. Niewykorzystany potencjał rzeki, od której miasto musiało sie odwrócić na skutek budowy cytateli znów zaczyna być dostrzeganym.
Wisła jeszcze 100 lat temu tętniła życiem. Dawała Warszawiakom nie tylko wypoczynek na licznych praskich plażach ale też była źródłem zarobku dla licznych piaskarzy i fliskaków. Wisłą też, kultywując tradycję majowego święta, tysiące ludzi udawało się do Zielonego Salonu Warszawy – na Bielany oraz troszkę dalej, do Młocin. Zatrzymajmy się jednak nieco bliżej, nieopodal mostu Kierbedzia, mostu którego już nie ma. Ujrzyjmy jego solidne żelazne kratownice. Po zewnętrznej stronie mostu ciągnie pochód ludzi. Drewnianym pomostem przeznaczonym dla pieszych setki osób ze stolicy Powiśla – Rybaków – przemieszczają się na Pragę. A właściwie na Pragie. Ludzie taszczą najróżniejsze pakunki, niektórzy z nich pewnie udają się na pobliski dworzec petersbuski, inni zaraz po praskiej stronie zejdą z mostu i wsiądą do urokliwego samowarka – ciuchci odjeżdzającej ze stacji Most; inni zaś pójdą dalej by załatwić sprawunki na Różycu. Oderwijmy teraz wzrok od mostu, bo pod nim, na wiślanym brzegu tętni życie. Jakiś chłopiec zanurza swoje stopy w zielonej wodzie. Kilka sążni od niego zgrzytająca maszyna wciąga łańcuchem pod wodę metalowe kubły i wygrzebuje żółty piasek z płytkiego dna. W pobliżu kilka łodzi flisackich tkwi po burty w wodzie a na nich gromada ogorzałych mężczyzn wydobywa piasek. Środkiem rzeki sunie grupa wioślarzy. Dalej trochę u wylotu ulicy Leszczyńskiej z wielkiej rury wylatuje z hukiem do rzeki biały, spieniony słup wody. To pobliska elektrownia zwraca wodę Wiśle. W ten żywioł wody wskakują co odważniejsi z chłopaków i siła prądu wypycha ich aż na odległe żółcące się piaskiem mielizny.
Nieoopodal Kierbedziaka rozlega się inny świst. To po lewej stronie mostu odbija właśnie od brzegu parowiec z flotylli Maurycego Fajansa. Przepełniony statek bardzo ospale manerwruje i dopiero po kilkunastu minutach rusza ku Bielanom. Podróż trwać będzie ponad dwie godziny. Wszyscy jadą na majówkie. Przepełniona gwarem podróż kończy się przybiciem parowca do bielańskiej szkarpy. Koło statku jeszcze pieni wodę, gdy niezliczona ciźba ludzi zaczyna pchać się przez trap. Zakochani, małżonkowie z liczną dziatwą, amatorzy gier hazardowych – gra w trzy karty na początek, muzyki i tańców na dechach, baby z wiktuałami w koszykach, wstrojone damy. Czasem zdarzało się niemiłe zdarzenie i ktoś wpadał do wody. Niekoniecznie był to teść. Wypadki takie kończyły się przeważnie śmiechem stojących ludzi na brzegu, którzy chcieli wrócić do Warszawy. Paropływy sprowadził do Warszawy ok. r. 1841 znany człowiek interesu Piotr Steinkeller. Na bielańskie majówki udawano się jednak nie tylko parowcami. Wioślarze z Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego często swojemi łodziami przebywali tę odległą dość trasę budząc podziw wśród pasażerów dużych i ociężałch parowców. Nieco w tyle za łodziami WTW posuwały krypy z majstrami wraz z rodzinami na pokładach. Podróż umilano sobie śpiewem i grą na harmonii. Obrotni piaskarze czy rybacy także uskuteczniali usługi przewozowe dla spragnionej wypoczynku miejskiej ludności.
Transport po Wiśle nie ograniczał się jednak tylko to rund wycieczkowych. Pasażerskie paropływy kursowały regularnie do Sandomierza i Płocka. Warto tu wspomnieć nazwy tych wodnych wehikułów. Wisłą zaiwaniały m.in.: „Merkury”, „Wisła”, „Mazur”, „Warneńczyk”. Wisłą przewożono także towary. Fabryki i manufaktury powstałe nieopodał rzeki tą właśnie drogą zapewniały sobie niezbędne surowce. Wisłą od dawien dawna do Warszawy docierała sól i od niej też wywodzi się nazwa Solca ( Szolca), na którym egzystowały solne magazyny. Nie można tu nie wspomnieć o najsłynniejszym warszawskim pomniku. To własnie drogą wodną przybył w r. 1643 do Warszawy trzon Kolumny Zygmunta. Obecnie kursujące letnią pora tzw. tramwaje wodne miały swoich zasłużonych poprzedników. Dopóki Trzeci Most, czyli Poniatoszczak nie połączył na stałe Warszawy z Saską Kiępą rolę przeprawy spełniała flotylla łódek. To ci dopiero były piekne czasy. Za jedyne 3 kopiejki (10 groszy) można było przeprawić się spod młyna na Szolcu na prawy brzeg Wisły, na Kiępe, która była także celem krótkich piknikowych wypadów „za mniasto”. Nowe mosty i rozwój kolei żelaznej zmniejszyły nieco transportową rolę rzeki. Wisła jednak co oczywista, tętniła życiem dalej. Działała stocznia wiślana oraz dwa porty rzeczne – Praski i Czerniakowski. Latem liczne plaże zapełniały się tłumami warszawianek i warszawiaków. Trudno tu nie wspomnieć o słynnej plaży Braci Kozłowskich. Przed 1939 r. egzystowała także plaża dla nudystów, oczywiście szczelnie zasłonięta przed amatorami podziwiania nagości. Jeśli ktoś czuł się niepewnie na płytkich wiślanych wodach lub tez nie lubił piasku mógł skorzystać z pływającego basenu, działającego na podobnej zasadzie co pływające dworce. Na pokładzie takiego basenu rezydował ratownik, była przebieralnia, tusze a nawet sklepik. Bawiący w Parku Praskiem, którzy skusili się na jazdę kolejką górską czy też na skok z wieży spadochronowej mogli obserwować Wisłę z całkiem ciekawej perspektywy. Na Wiśle rozgrywano także regaty, pływano sportowemi żaglówkami. Potem pojawiły sie pierwsze motorówki.
Nawet podczas ostatniej okupacji już letniemi miesiącami poręcze mostów były oblepione spacerowiczami, goniącemi wzrokiem mknące po wodnej toni żaglówki, kajaki i statki wycieczkowe Vistuli. Te ostatnie kursowały do Młocin już wiosną, natomiast z nastaniem wakacyj uruchamiano spacerowe parowce. Funkcjonowała płatna plaża miejska na praskim brzegu pomiędzy mostem Poniatowskiego a Kierbedzia.
Lipiec 1944 roku był ostatnim miesiącem „dawnych czasów”. Wcześniej wszystko toczyło sie powoli. Choć krajobraz wiślany się zmieniał, to Warszawa i jej Wisła trwały w symbiozie. Potem przyszła zagłada. Wiekszość drewnianej zabudowy i floty została uniscestwiona – znaczy się poszła z dymem. Także samo i miasto, którego ruiny odbijały się w wiślanej toni wiosną 1945 roku. Ogień i pociski oszczędziły bulwary Prezydenta Starzyńskiego. Nastała nowa epoka, której i dziś już nie ma. Obecnie na Wybrzeżu Gdańskiem straszą popękane i pomazane bohomazami bulwary. Znikają żeliwne elementa barierek. Wmurowana w ścianę tablica erekcyjna, informująca rozpoczeciu prac nad bulwarem w roku 1935 prosi się o renowację. Czy jej doczeka, czy zniknie ? Warszawa odsnunęła się od swej rzeki ale wróci do niej. Już nie tak jak kiedyś ale wróci. Rekreacyjnie i turystycznie. Przy coraz czystszej wodzie powstaną cywilizowane plaże, asfaltowe jezdnie pełne samochodów znikną pod ziemią, most dla pieszych połączy warszawski brzeg z praskim, kto wie czy jako atrakcja turystyczna nie pojawi się parostatek, a wtedy może i Syrenka stojąca nad Wisłą od 73 lat, która dziś przygląda się spokojnie drążeniu tunelu metra pod Wisłą uśmiechnie widząc tętniącą radościa i życiem czystą Wisłę.
INDEKS