Wisła w pobliżu Wilanowa
Jestem fotografem od paru lat; fotografuję głównie przyrodę. Są to przede wszystkim nieśmiałe próby uchwycenia ptaków, czy to w zupełnej dziczy, czy też przy karmniku, krajobrazy oraz makrofotografia.
Jakiś czas temu podczas spływu kajakowego Wisłą zauroczyłem się tą rzeką i postanowiłem przyjrzeć się jej dzikiej stronie z lądu. Musiałem znaleźć nieodległy teren (mieszkam na Ursynowie i mam do dyspozycji tylko rower), który będzie odpowiedni pod względem fotograficznym. Początkowo wybór padł na Most Siekierkowski, ze względu na możliwość robienia ciekawych zdjęć zachodu słońca ze ścisłym centrum Warszawy w tle. O ile jednak miejsce to dawało interesujące rezultaty w postaciwspomnianych ujęć, o tyle trudno było o bardziej przyrodnicze kadry.
Z pomocą przyszedł Internet – google.maps.com – i znalazłem dość oczywiste rozwiązanie: najkrótszą trasę prowadzącą od mojego domu nad Wisłę. Wytypowałem lewy brzeg rzeki na wysokości Wilanowa. Ze spływu zapamiętałem małą zatoczkę przypominającą pozostałość po dawnym porcie, tuż poniżej Kępy Zawadowskiej. Znajduje się tam ostatnia piaszczysta łacha przed samą Warszawą.
Przyszedł czas na zbadanie miejsca od strony lądu. Pobudka około trzeciej nad ranem, wysokoenergetyczne śniadanie, sprzęt na plecy i wsiadam na rower. Jest zimno, mimo że czerwiec, ale wkrótce się rozgrzeję podczas jazdy. Między blokami Ursynowa migają ostatnie gwiazdy tej nocy. Wkrótce uciekam z betonowego labiryntu, zagłębiam się w mgłę gęstą jak mleko i mknę z ogromną (jak na rower) prędkością po zboczu starego koryta Wisły. Szkielet wielkiej sakralnej budowli w Wilanowie rzuca abstrakcyjne cienie. Pędzę co sił w nogach, mijam wilanowskie stawy – we mgle wyglądająjak ze snu. Patrzę na zegarek: już wiem, że się spóźnię, zapłacę za poranne lenistwo.Wreszcie docieram do przeszkody – dużego wału przeciwpowodziowego, u podstawy którego biegną tory kolejowe. Przechodzę przez wał z rowerem pod pachą. Gdy staję po drugiej stronie, moim oczom ukazuje się piękny widok. Nagle przenoszę się w inny świat, zupełnie jak bohater książki „Gwiezdny pył”, przekraczający magiczny mur. Patrzę na tereny zalewowe. Drzewa we mgle rzucają niesamowite cienie, których źródłem są pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Nigdy wcześniej tu nie byłem, nie wiem, ile jeszcze przede mną drogi do samej rzeki – jadę dalej. W końcu docieram na miejsce. Przede mną roztacza się tak cudowny widok, że rzucam rower i plecak, wyjmuję aparat i robię zdjęcia. Spóźniłem się jakieś 10 minut, ale i tak obraz jest oszałamiający – mam wrażenie, że promienie słońca rozpuszczają gęstą mgłę, która bardzo szybko ustępuje.
Można by pomyśleć, że niby nic takiego. Niby. Ale ja 15 minut temu byłem w betonowej dżungli. Postanawiam nie tracić więcej czasu, którego i tak jest już mało. Wkrótce odkrywam, że zatoczka, którą poznałem od strony wody, z lądu wygląda jeszcze ciekawiej.
Widzę (i słyszę) biegające sieweczki rzeczne i biegusy krzykliwe.
Przy odrobinie cierpliwości i odpowiednim maskowaniu się można obserwować poczynania czapli siwych.
Przemykają rybitwy rzeczne i białoczelne. Właściwie to one tutaj królują – od pierwszych godzin świtu patrolują brzegi Wisły w poszukiwaniu pożywienia, latając w górę i w dół rzeki. Królują, ponieważ wydają się zupełnie ignorować ludzi, głównie wędkarzy, i oczywiście mnie. O pewnych godzinach jest ich naprawdę dużo, sprawiają wrażenie, że są niemal wszędzie. Rybitwy rzeczne, z czerwonym dziobem i ciemną „czapką’, są większe, mają bardziej krępą budowę, rzadziej zawisają w powietrzu. To właśnie je zauważam najwcześniej i im robię pierwsze zdjęcia.
Wkrótce dostrzegam dużo mniejsze rybitwy białoczelne. Są bardziej smukłe i żwawe, a przy tym latają jeszcze bliżej mnie. Mają żółte dzioby i charakterystyczną białą plamę w kształcie litery V na czole.
Mimo że są mniejsze i szybsze, od razu przypadają mi do gustu. Robienie im zdjęć to prawdziwa przyjemność. Potrafią zawisnąć w powietrzu jak helikopter, niemal tuż obok mnie – daje to fenomenalne możliwości fotografowania. Po chwili wiszenia wykonują gwałtowny ruch i z prędkością strzały uderzają w wodę – tak polują.
Sprawia to niesamowite wrażenie. Próbuję sfotografować ten moment, ale z moim refleksem nie mam na to najmniejszych szans. Jestem całkowicie zauroczony tymi ptakami. Zaczynam dostrzegać pewne charakterystyczne zachowania, czy to w locie, czy na wodzie.
W pewnej chwili tuż obok mnie rozgrywa się ciekawa scena karmienia godowego.
Zahipnotyzowany i niemal przytłoczony (dosłownie!) zgiełkiem wywołanym przez rybitwy, nie zauważyłem, że niedaleko mnie, w głębokiej zatoczce, pływa rodzina nurogęsi.
Nieco dalej, po drugiej stronie rzeki, w południowym już słońcu odpoczywają czaple. Prawdziwe Trzy Gracje.
Niemiłosierne słońce praktycznie uniemożliwia fotografowanie. Nawet rybitwy się gdzieś wyniosły. Dziwię się, jak to możliwe, że są rośliny, które rosną w tych warunkach.
Postanawiam wrócić wieczorem, ciekawi mnie, jak to środowisko wygląda o tej porze dnia, poza tym wieczorne światło będzie sprzyjało robieniu zdjęć.
Po zachodzie robi się dziwnie spokojnie, wszystko tonie w chłodnych barwach.
Królowe rzeki – rybitwy – wracają – znów krążą i pokazują absolutne mistrzostwo w akrobatyce.
Nad Wisłą pojawiają się stali nocni bywalcy.
Gdy stanie się zupełnie ciemno, warto zostać nieco dłużej, zwłaszcza w czerwcu i lipcu. Po pierwsze, można ujrzeć więcej gwiazd niż na miejskim niebie. Po drugie, mamy sporą szansę zobaczyć bardzo ciekawe zjawisko obłoków srebrzystych – najwyżej położonych chmur , które w nocy świecą delikatnie nad horyzontem. Zjawisko pojawia się na Ziemi relatywnie od niedawna (od ok. 100–150 lat) i nie jest jeszcze dobrze poznane przez naukowców.
Ale w końcu znikają także obłoki srebrzyste. Pozostaje oglądać gwiazdy i słuchać odgłosów nocy…