Wycieczka rowerowa nad Wisłą – relacja przewodnika
Wisła i ptaki – większości ludzi terenowe obserwacje ornitologiczne kojarzą się z wycieczkami pieszymi i przebywaniem dłużej lub krócej w jednym miejscu. A gdyby tak spróbować obserwować ptaki z… roweru? Skoro powstał taki pomysł, to trzeba było go zrealizować. I tak 21 kwietnia 2013 r. w ramach projektu Wisła Warszawska odbyła się wycieczka rowerowa. Co się na niej działo i jakie ptaki widzieliśmy? Zapraszam do przeczytania relacji.
Rowerowymi miłośnikami przyrody okazały się same panie. Może panowie wybrali udział w odbywającym się tego samego dnia maratonie? Ta impreza sprawiła, że start naszej wycieczki opóźnił się o kilkadziesiąt minut, ale na szczęście to było jedyne utrudnienie, jakie napotkaliśmy. Problemu nie przysporzyła nawet mniejsza liczba rowerów niż chętnych – najmłodsza uczestniczka jechała na jednym rowerze z mamą i panie dzielnie dawały sobie radę.
Wycieczka rozpoczęła się na lewym brzegu Wisły na wysokości Cytadeli Warszawskiej. Z nadwiślanego bulwaru, patrząc na północ, dostrzeżemy bród przed mostem Grota-Roweckiego. Miejsce to jest interesujące z dwóch powodów. Po pierwsze, to tam podczas potopu szwedzkiego zatonęły barki wywożące z Warszawy zrabowane skarby. Te, których rzeka nie zniosła dalej albo których nie wyłowili różni śmiałkowie, spoczywały tam aż do 2012 roku, kiedy to – korzystając z rekordowo niskiego poziomu Wisły – udało się je wydobyć (do przeprowadzenia tej skomplikowanej operacji wykorzystano helikoptery). Teraz, zabezpieczone, czekają, aż znajdzie się dobre miejsce na ich prezentację.
Drugi powód jest dla nas ważniejszy – przy niskim poziomie Wisły jest to miejsce, gdzie uwielbiają przesiadywać czaple siwe i gdzie można zobaczyć nawet kilkanaście osobników naraz. Łatwo tam zaobserwować również brodźce piskliwe. Wysoki tego dnia stan Wisły spowodował, że ptaki nie zdecydowały się przysiąść przy moście, nie było zresztą do tego warunków – bród znajdował się poniżej poziomu Wisły. Nie zrażaliśmy się jednak za bardzo. Jadąc powoli bulwarem, słuchaliśmy śpiewu zięby i kosa (oba gatunki są cenionymi śpiewakami). Nasz postój w pobliżu w ogóle im nie przeszkadzał i mogliśmy nauczyć się rozróżniać ich piosenki.
Dalsza trasa prowadziła przez most Gdański na prawobrzeżną część Warszawy. Z mostu podziwialiśmy piękną panoramę Nowego i Starego Miasta, a potem wjechaliśmy w las łęgowy i dalsza część naszej trasy przebiegła już ścieżką przyrodniczą wzdłuż prawego brzegu Wisły. Pojawiły się ptaki, na które najbardziej czekaliśmy – rybitwy. Udało się nam zaobserwować rybitwy rzeczne, a z atlasu ptaków uczestniczki dowiedziały się, jak je odróżnić od rzadziej spotykanych nad Wisłą rybitw białoczelnej, czarnej i białoskrzydłej. Duże zainteresowanie wzbudziły plany budowy sztucznej wyspy w celu ochrony siedlisk tych ptaków . Rybitwy, wykonujące w powietrzu niesamowite akrobacje i wyławiające ryby z rzeki, już do końca umilały nam spacer. Później napotkaliśmy parę gołębi grzywaczy. Niedaleko odzywały się sierpówki, które po chwili też udało się wypatrzyć. Dzięki temu mogliśmy porównać te rzadsze gołębie z gołębiami miejskimi.
W czasie obserwacji grzywaczy napotkaliśmy idącą z przeciwnej strony inną grupę adeptów ornitologii. Okazało się, że to też wycieczka w ramach projektu Wisła Warszawska, tylko dla grupy gimnazjalistów. Wymieniliśmy się spostrzeżeniami, wsiedliśmy na rowery i powoli zaczęliśmy się zbliżać do plaży La Playa. Tam spędziliśmy dłuższy czas, bynajmniej się nie opalając, lecz próbując rozwiązać zagadkę ornitologiczną. Przed nami pojawił się nieduży żółto-zielonkawy ptak. Mógł to być piecuszek albo pierwiosnek. Tylko który? Oto pytanie! Ale mimo że bardzo cierpliwie poddawał się naszym obserwacjom, jak na złość nie chciał się odezwać, abyśmy mogli go łatwiej zidentyfikować. W końcu po długiej dyskusji doszliśmy do wniosku, że to był piecuszek, ale nie mieliśmy całkowitej pewności.
Ukazały się nam jeszcze kormorany, cały czas towarzyszyły nam kaczki krzyżówki, na dłużej pojawiły się też tracze nurogęsi. W okolicach mostu Średnicowego dokonaliśmy nie lada odkrycia –w krzakach leżało truchło sowy uszatki! Ptak był już w połowie skonsumowany, zostały tylko skrzydła i szpony. Dokładnie obejrzeliśmy szczątki i zostawiliśmy tam, gdzie je znaleźliśmy – nie wolno zabierać martwych zwierząt do domu, jeśli nie ma się odpowiedniego pozwolenia.
Gdy dojeżdżaliśmy do mostu Poniatowskiego, najmłodsza uczestniczka spaceru wypatrzyła wygrzewającego się na słońcu żółwia czerwonolicego. Był to dobry moment, aby powiedzieć parę słów o obcych, inwazyjnych gatunkach i wyjaśnić, dlaczego tak ważna jest ochrona gatunków rodzimych. Pod mostem Poniatowskiego nasza wycieczka dobiegła końca. Uczestnicy byli odrobinę zmęczeni, ale szczęśliwi.
INDEKS